Był spory
okres w moim życiu, w którym trzymałem z Punkami. Ta przyjaźń wywarła spory
wpływ na moje aktualne poglądy. Od tamtego czasu brzydzę się nacjonalizmem,
rasizmem i wszelkiego rodzaju „sortowaniem” ludzi. Muzyka punkowa nie do końca
spełniała moje oczekiwania, natomiast teksty mi się podobały. Dlatego też od
tamtego momentu zdecydowanie wolę punkowych anarchistów od narodowców czy
skinheadów.
To był rok, w
którym zabierając jedynkę z przodu, a pozostałe cyfry obracając do góry nogami
otrzymalibyśmy 666.
Rok ten był pełen zmian w moim
życiu, jedną z nich był staż dla absolwentów szkół średnich, który odbywałem w
WDK. Tak… po wcześniejszej nieudanej próbie pracy w zakładzie, który do dziś zajmuje
się trapezowatymi blachami i produkcją maszyn do trapezowania tych blach, w
którym wynalazłem bezprzewodową wiertarkę i z którego mnie wydalono na mocy
upływu czasu zawartej umowy, dostałem pracę w kulturze.Staż był na trzy miesiące, które miło
wspominam. Historyjka, do której wracam wydarzyła się po pierwszym
miesiącu wykonywanej pracy. Pieniądze za staż
wypłacano wówczas w PUP a to był dzień wypłaty. Tego ranka, wstałem
nieco wcześniej, wypastowałem glany, podczyściłem bordowego fleka (taka
kurtka), rozczesałem długie włosy, związałem w idealny kucyk, ba nawet na
koszulkę (jakiegoś zespołu) założyłem koszulę. Zasznurowałem glany i delikatnie
podwinąłem nogawki. Opróżniłem kostkę z jakichś szpargałów, żeby mieć miejsce
na zakupy za moją pierwszą wypłatę. Przed wyjściem spojrzałem w lustro,
uśmiechnąłem się i ruszyłem na autobus. Oczywiście spóźniłem się, ale nie na
tyle, żeby nie pojechać. Na odcinku ostatnich 300 metrów, musiałem zamienić
spacerek na sprint. Zziajany wsiadłem do autobusu. Miałem jakieś 45 minut
jazdy, więc zdążyłem wypocząć. Zapomniałem dodać, że tego dnia miałem wolne,
więc umówiłem się z kolegami Punkami, naaa taaaakie tam zwiedzanie miasta.
Umówiliśmy się pod ich szkołą (są nieco młodsi ode mnie… jakieś 2 – 3 lata
różnicy).
Wracając… w
PUP zrobiłem jeszcze jakieś 300 metrów sprintem od biura do biura i z biura do
8.99 DM |
kasy. Odebrałem swoje pierwsze zarobione w sposób nie fizyczny pieniądze.
Jakieś 247zł. Z uśmiechem na twarzy poprułem do Empiku (tak już były Empiki).
Tam miałem zamiar wyposażyć się w najnowszy Morbid Noizz z płytą, ale jak to mi
się często zdarzało – wymarzonego towaru już nie było. Trochę zmartwiony
łaziłem po tym empiku… i nagle patrzę! jest czasopismo z płytą „Rock Hard”,
spojrzałem na spis utworów – pasi! Spojrzałem na cenę 8,99 – pasi! Zadowolony
pobiegłem do kasy, a tam niespodzianka! Miła pani mówi, że mam do zapłacenia 24
zł. Kurde, mało jej nie złapałem za ten krawacik, co miała na sobie, że w błąd
wprowadzają itp. Ale miła pani mi grzecznie wyjaśniła, że pismo jest niemieckie
a podana cena w markach. Uśmiechnąłem się, próbując obrócić całą tą sytuację w
żart i grzecznie (z żalem w sercu) wyjąłem 50 złotych… a co nie stać mnie – pomyślałem.
Zawinąłem resztę, zawinąłem „Rock Harda” z płytą „Dynamit vol. 16” i wyszedłem.
Spojrzałem na zegarek, dochodziła 13. Po 14 byłem umówiony z kolesiami.
Poszedłem jeszcze do sklepu „Rock ‘n’ roll na placu” z zamiarem kupienia
koszulki, ale chyba nic mi się nie spodobało lub kupiłem wtedy koszulkę Kultu,
nie pamiętam… później poszedłem do „Mustanga” tam nabyłem czarną czystą
koszulkę (do pracy). Po zakupach, w ustronnym miejscu zliczyłem kasiorę. Mimo
sporych wydatków nie było źle. Ruszyłem w stronę szkoły kumpli. Pokonując sporą
nawet odległość na piechotę (jakieś 4 może 5 km) zbliżałem się do szkoły. Przy
szkole znajdowało się coś co zapamiętałem jako park. Nagle do moich uszu dostał
się dziwny dźwięk. Cos jakby tętent koni. Rozglądam się a tam banda łysoli
biegnie w moją stronę. O ho pomyślałem, już po mojej kasiorze. Przestraszony,
ale nie dając po sobie poznać szedłem dalej. Zatrzymali się, otoczyli mnie. No
to już byłem pewien… po mnie. Nie dość, że zbiorę bęcki to jeszcze zabiorą mi
kasę. Z bandy wyłonił się jeden i szlachetną polszczyzną mówi:
Zachowała się jeszcze :) |
- Gdzie leziesz brudasie?
- Tutaj, do szkoły – odpowiadam.
Jakiś inny krzyknął:
-
On ma kostkę! Pokaż naszywki!
Grzecznie wykonałem polecenie.
Faktycznie na kostce miałem jedną naszywkę. Wtedy ten „inny” czyta:
IRON MADAT ;) |
-
I..RO..N MAAADAT. Co to jest?
Na co ten pierwszy szlachetna
polszczyzną odpowiada:
-
Metal durniu! Ajron Majden taki zespół. To nie jest pancur tylko metal… a to
nie są brudasy! puszczamy go… i poszli.
Ciężko mi było wówczas
powstrzymać uśmiech, ale strach skuteczne mi w tym pomagał. Mniej dziarskim
krokiem poszedłem na umówione spotkanie… Dalsza część tego dnia to już tylko
takie tam „zwiedzanie”. Nic ciekawego. Zwiedziliśmy „No Mercy” tam straciłem
sporą część mojej wypłaty, ale było miło bo w „No Mercy” zawsze leciała dobra
muzyka… jaka? Oczywiście metal! Ale co dokładnie? no cóż… znak czasu, emocje
tego dnia i „zwiedzanie” skutecznie zatarły to wspomnienie…
WŁOCHATY - "Credo" i "Białe G*wno"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz