Tak, wówczas byłem trochę zawiedziony, bo byłbym bardziej
szczęśliwy gdybym dostał kasetę, której niemiałem (w przypadku Metallicy było
już trudno, bo miałem wówczas całą dyskografię), ale np. jakiś koncert lub inny
zespół. No cóż, gdybym wiedział, że przez jakieś dwadzieścia lat nie dostanę,
żadnego wydawnictwa muzycznego, to na pewno bym nie sprzedał tej kasety.
Niejednokrotnie znajomi
podpytywali, niejednokrotnie sam podpuszczałem i nic. Dostawałem, książki,
skarpetki, wódkę, portfele, whisky, koszulki „świeckie” ;) i wiele, wiele
innych pierdół. Po rozpakowaniu każdego z tych prezentów, uśmiechałem się
dziękowałem, ale gdzieś głęboko byłem zawiedziony, że to nie płyta…
Niejednokrotnie za równowartość prezentu można było kupić dwie lub trzy płyty.
Na początku na to nie zwracałem, aż takiej uwagi, ale z roku na rok, licząc, że
pomysły się skończyły i będzie płyta… wszyscy zaskakiwali mnie oryginalnością.
Zaraz wyjdzie, że jestem jakimś
łakomczuchem prezentów i każde swoje imieniny czy urodziny oceniam przez ich
pryzmat. Nie otóż doceniam pamięć, szczerość i chęć sprawienia mi przyjemności,
ale zamiast drogiego czegoś wolałbym po prostu płytę.
W sytuacjach, kiedy znajomi pytali co chciałbym dostać, a sprezentowali
mi coś innego, zawsze, ale to zawsze powtarzali, że nie wiedzieli jaką mi
kupić, bo przecież tyle ich mam. Tak to prawda, ale te same tytuły różnią się
np. rokiem wydania, rodzajem. Przy odrobinie szczęścia można trafić na
limitowane wydawnictwo, albo wzbogacone. Dla mnie każda płyta w obrębie rocka,
metalu czy nawet punka będzie cenna i chodźmy miała stanąć obok identycznego
egzemplarza to będę się cieszył bardziej niż z najlepszej whisky.
Tutaj macie przykład najbardziej idiotycznego prezentu
jaki otrzymałem, w dodatku od koleżanek z pracy. Przecież tego nawet nie da się
sprzedać! Co prawda była przy tym jeszcze wódka z kieliszkami i
stojakiem, więc wiec nie wiem na co One liczyły… Wartość całości: co najmniej dwie płyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz