Świat ma swoją „Wielką Czwórkę” thrash metalu, natomiast my
Polacy mamy swoją „Wielką Trójcę”, rzekłbym „świętą trójcę”, w której skład
wchodzą „Kat”, „Turbo”, „TSA”. Można się kłócić, spierać a nawet tarmosić za
uszy, to i tak te trzy zespoły zawsze będą w czołówce rodzimego mocnego grania,
tacy „Bogowie metalu”. Dzisiaj zajmę się tym pierwszym bóstwem z naszej trójcy…
i tak… jak to z bogami bywa lubią się ukazywać w kilku postaciach. Dobrze wiemy,
że od dobrych kilku lat mamy Kata w dwóch postaciach „KAT” oraz „Kat &
Roman Kostrzewski”. Ten pierwszy przyjął postać chleba… i jak to z chlebem bywa
po kilku latach sczerstwiał, natomiast ten drugi przybrał postać wina, a za tym
idzie fakt, że nabrał mocy i w chwili obecnej możemy się delektować. „Kat i
Roman Kostrzewski” zagościł ostatnio w miejscowości, mieście słynącym niegdyś z
kredy i białych niedźwiedzi (tzn. brunatnych tyle, że ubabranych w kredzie ;))
a teraz z walki o cukier.
Profanum
Na ten kameralny, klubowy koncert wybrała się garstka ludzi,
która była wyraźnie podzielona pokoleniowo na tych z okresu „666”, „Oddechu…” i
tych co swoją przygodę rozpoczęli po ukazaniu się „wznowionych szóstek”… no
może „Biało-Czarnej”. Mnie można zaliczyć do tej pierwszej grupy, a to z kolei
spowodowało, że uważnie się przyglądałem tej drugiej. Taka zwykła ludzka ciekawość
jak teraz odbiera się „Kata”. Przyznać muszę, że największym zaskoczeniem było
to, że wśród „młodzieży” dominowała płeć piękna… natomiast u staruchów było
odwrotnie. Ilościowo to nas było więcej, co nie oznacza, że bawiliśmy się
lepiej, bo z przykrością muszę stwierdzić, że to „starzy wyjadacze” gorliwie
dbali o zapis multimedialny koncertu stojąc z komórkami i oglądając koncert
przez 5 calowy wyświetlacz… domyślam się, że to nawyk po nagrywaniu kaset z
dzieciństwa, niemniej jednak wkurzało mnie to do tego stopnia, że robiąc
zdjęcia (myślą o blogu) czułem się Lolo Ferrari w kościele .
Młodzież za to, bawiła się świetnie i świetnie była przygotowana
a w szczególności pod względem ubioru, którego styl nawiązywał do przełomu lat
osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych… katany jeansowe z ekranami, koszulki
naszywki, a nawet zauważyłem blackmetalowy makijaż. My raczej zasilaliśmy tyły
pocąc się w ramoneskach. Nie oznacza to, że się nie bawiliśmy… bo chyba każdemu
z nas zdarzało się pomachać główką i podśpiewywać pod nosem, a byli też i tacy
co dali się ponieść pogo.
Sacrum
Nie było by tej żywiołowej zabawy gdyby nie nasze „dojrzałe
wino”, które porażało swoją mocą i
energią. „Kat i Roman Kostrzewski” to zespół, który ma jeszcze bardzo dużo do powiedzenia i zaoferowania swoim fanom, zarówno starym i nowym. Chociaż tutaj też musiałem się trochę wstydzić za moich „rówieśników”. Było mi przykro, gdy zaczęli się wycofywać spod sceny, przy utworach „Maryja Omen” i „Milczy trup” (przedostatni album). Po raz kolejny nasunęła mi się myśl o sentymentalnym słuchaniu muzyki, które powoli staje się regułą „wyjadaczy” i niestety zamyka ich na nowe propozycje ulubionych kapel. Jest to bardzo przykre zjawisko, o którym pisałem już przy „Hardwired… To Self-Destruct”. Na szczęście tacy „znawcy” i ich manifesty, a raczej fochy niczego nie wnoszą… chociaż mi, osobiście żal jest zespołów, które stają na głowie, by ich materiał był „NOWY” a nie powielał starocie. Nie ukrywam, że podobne myślenie niegdyś nie było mi obce, ale udało mi się je zmienić. Zmiana myślenia i nastawień to proces wymagający czasu, którego nie miała spora grupka „starych” fanów alergicznie reagujących na nowe utwory. Plus tej sytuacji był taki, że wykorzystałem moment i zająłem lepsze miejsce.
energią. „Kat i Roman Kostrzewski” to zespół, który ma jeszcze bardzo dużo do powiedzenia i zaoferowania swoim fanom, zarówno starym i nowym. Chociaż tutaj też musiałem się trochę wstydzić za moich „rówieśników”. Było mi przykro, gdy zaczęli się wycofywać spod sceny, przy utworach „Maryja Omen” i „Milczy trup” (przedostatni album). Po raz kolejny nasunęła mi się myśl o sentymentalnym słuchaniu muzyki, które powoli staje się regułą „wyjadaczy” i niestety zamyka ich na nowe propozycje ulubionych kapel. Jest to bardzo przykre zjawisko, o którym pisałem już przy „Hardwired… To Self-Destruct”. Na szczęście tacy „znawcy” i ich manifesty, a raczej fochy niczego nie wnoszą… chociaż mi, osobiście żal jest zespołów, które stają na głowie, by ich materiał był „NOWY” a nie powielał starocie. Nie ukrywam, że podobne myślenie niegdyś nie było mi obce, ale udało mi się je zmienić. Zmiana myślenia i nastawień to proces wymagający czasu, którego nie miała spora grupka „starych” fanów alergicznie reagujących na nowe utwory. Plus tej sytuacji był taki, że wykorzystałem moment i zająłem lepsze miejsce.
Od tego momentu mogło być już tylko bosko. „Kat & Roman Kostrzewski” sukcesywnie
udowadnia niedowiarkom, że lepiej pić „dojrzałe wino”, niż żreć „suchy chleb”,
bo Kat jest tylko jeden… Kat z Romanem, co dało się jednokrotnie słyszeć
podczas koncertu, w rytualnie wykrzykiwanych słowach „Nie ma Kata bez Romana”.
Zgadzam się z tym w stu procentach, a ostatnie dwa koncerty, na których byłem, umocniły
mnie w tej wierze. Zespół już na tyle się już ukształtował i ułożył w aktualnym
składzie (Roman Kostrzewski – wokal, Jacek Hiro – gitara, Krzysztof Pistelok –
gitara, Michał Laksa – gitara basowa, Ireneusz Loth – perkusja), że śmiało
można powiedzieć o szczytowej formie. W chwili obecnej na scenie widzi się
ekipę, która doskonale się czuje, rozumie, wspiera i czerpie radość z przebywania
razem i tego co robi.
Katharsis
Zdecydowanie setlista! Po dwóch godzinach koncertu
dochodziłem do siebie przez trzy dni.
- Sex-Mag
- Diabelski dom cz.1
- Morderca (Killer)
- Czas Zemsty
- Bastard
- Maryja Omen
- Milczy trup
- Metal i Piekło
- Niewinność
- Szydercze zwierciadło
- Cmok cmok, mlask mlask
- Piwniczne widziadła
- Purpurowe gody
- W bezkształtnej bryle uwięziony
- Wyrocznia
- Porwany Obłędem (Manaced)
- Łza dla cieniów minionych
- Odi Profanum Vulgus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz