No dobra,
skoro wszyscy świętują 30 lecie albumu „Master of Puppets” to i ja na chwilę
wrócę do czasów kiedy to ja, po raz pierwszy
nabyłem kasetę, będącą trzecim studyjnym wydawnictwem bądź co bądź
legendarnego już zespołu Metallica. Niestety nie było mi dane dokonać zakupu w
1986 roku, a kilka lat później. Stało się tak za sprawą Iron Maiden, bo to ich
celebrowałem w pierwszej kolejności. Metallica nie mnie nie kręciła…
przynajmniej na początku.
Jak już
zacząłem słuchać tego zespołu, to oczywiście chciałem zgromadzić całą
dyskografię. Przed „Masterką” miałem jedynie „Ride the Lightning”. Mieszkając
na terenach, gdzie od wczesnej wiosny jest praca i obowiązki związane z
przygotowaniem się do kolejnej zimy ciężko było o kieszonkowe… na każdy grosz
trzeba było zapracować. To był miesiąc, w którym kończymy z codziennymi
wyprawami do szkoły, a zaczynamy zbiór truskawek. Żyjący wówczas ojciec
zaproponował mi zarobek większy niż można uzyskać sprzedając te smaczne owoce
do skupu, mianowicie miałem zebrane truskawki zawieźć do pobliskiego miasta na
targ i sprzedać. W przeprowadzeniu całej akcji wspomógł nas sąsiad użyczając
siebie i samochodu. Zawiózł nas na targ. Fakt przybitka na łubiance była duża,
bo za cenę jednej łubianki w skupie sprzedawaliśmy 1 kg soczystych, smacznych,
nie pryskanych truskawek (łubianka = 2,4kg).
W dwie godziny po przyjeździe
sprzedaliśmy cały towar. Ojciec oczywiście musiał opłacić sąsiada i paliwo do
jego fiata, zrobić zakupy itp. Tak czy inaczej ja też dostałem swoją dolę. Nie
pamiętam w tej chwili jak wielkie to były pieniądze, ale na pewno nie małe.
Zgarnąłem gotówkę i poprosiłem o 30 minut dla siebie. Gdy dostałem ten czas
szybko pobiegłem do jednej z budek z kasetami, która znajdowała się na tym
samym targu. Po drodze prosiłem wszystkie bóstwa aby była Metallica… ta z
krzyżami. Była. Kupiłem kasetę i jeszcze białą koszulkę tego zespołu.
Zadowolony wracałem z miasta do domu nie mogąc się doczekać momentu w którym
kaseta znajdzie się w moim magnetofonie.
Pamiętam, że jeszcze przez kilka
dni musiałem sprawować obowiązek szkolny a każdego ranka przed wyjściem
słuchałem „Masterki”. Dlatego „Master of Puppets” kojarzy mi się z początkiem
lata a nie końcówką zimy. Pamiętam do dziś te słoneczne poranki przy dźwiękach
"Battery" i pozostałych utworów tej z płyty, która jak wiemy była
ostatnią w czteroosobowym składzie Metallicy. Bo moim zdaniem późniejsza
twórczość tego zespołu jest w składach trzyosobowych z basistą.
Po kilku
miesiącach nieprzerwalnego łojenia tego albumu i przegranym zakładzie odkryłem,
że na moim egzemplarzu „kasety z targu” jest inna kolejność utworów a ja mylę
"Orion-a" z "Welcome Home (Sanitarium)". I tak (jak zresztą
w przypadku wielu moich kaset) zmuszony byłem odkupić sobie poprawną wersję
tego albumu. Z rok później udało mi się jeszcze sprzedać tą pierwszą kasetę
jakiemuś początkującemu metalowcowi :)
W erze CD nabyłem oczywiście i
płytkę. Jedynym niespełnionym marzeniem związanym z tym albumem był zakup
koszulki. Tak, chyba wszyscy już mieli koszulkę „z krzyżami” a ja nie. No ale
teraz z okazji 30-lecia albumu, kto wie… może sobie kupię…
Album „Master
of Puppets” spowodował, że zakochałem się w tym zespole na dobre, zakochałem na
tyle, że jestem w stanie wybaczyć zespołowi Metallica kilka późniejszych
wydawnictw z naleciałościami country i to, że od 2009 roku czekam na kolejny
album.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz