czwartek, 7 kwietnia 2016

Muzyka potrzebuje czasu


Kasety, które od kogoś pożyczyłem i nie oddałem, jeżeli
poznajecie i macie moje to proszę o kontakt ;)
 Dawno, dawno temu za czasów kaset magnetofonowych jako najpopularniejszego nośnika muzyki z kumplami wymienialiśmy się nowościami, starociami… po prostu tym, co kto tam miał i czego słuchał. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Zasada była prosta i notorycznie łamana, polegała na wymianie kaset sztuka za sztukę.
Oczywiście z góry określaliśmy termin zwrotu, a przy nowości lub ciekawym znalezisku to nawet kolejki były. Za każdym razem rozmowa zaczynała się tekstem „słuchałeś(aś) tego?” i wymieniało się nazwy kapel, tytuły albumów czy opisywało okładki.
Ci sprytniejsi prowadzili kartoteki, co komu pożyczają, ja niestety nie miałem takiego zwyczaju, dlatego też gdy dzisiaj przeglądam swoje zbiory kaset i widzę zarówno braki jak kasety, których pochodzenia nie pamiętam, wiem tylko, że były pożyczone.  Mimo tego, że nie mam magnetofonu nie zamierzam się ich pozbyć, niech dalej zbierają kurz (jak mawia moja żona).
Przy tych wymianach często tak miałem, że to, co pożyczyłem za cholerę mi nie podchodziło, ale to pewnie za sprawą tego, że danym momencie łoiłem coś zupełnie innego. Tak było np. z Metallicą, nie podobała mi się i już. Pamiętam koleżanka mi mówiła, że muszę tego posłuchać, to jest najlepsza kapela, najpopularniejsza i w ogóle… a ja na to, że tak sobie…  z Nirvaną było identycznie, za cholerę nie mogłem się przekonać do tego zespołu. Pewnego razu kumpel z internatu pożyczył mi „Nevermind” na weekend. Oddałem mu kasetę z ironicznym tekstem „czego Ty słuchasz”. Minęło może dwa, trzy miesiące i ten sam kolega przypadkowo zostawił tą kasetę w naszym pokoju w internacie, a ja nie miałem czego słuchać. Jak włączyłem, tak chyba ze trzy miesiące naparzałem Nirvanę „Nevermind” dzień w dzień. Po kryjomu zabierałem kasetę na weekend do domu i dalej łoiłem. Takich sytuacji było sporo i z wieloma zespołami. Nie twierdzę, że nie potrafiłem zakochać się w kapelce od pierwszego słuchania. Np. Slipknot. Nieco świeższa historia, bo sprzed 12 lat. Zespół miał supportować Metallicę w Chorzowie w 2004 r. Nie znałem zespołu, kumpel namawiał mnie, żebym posłuchał, ale ja uparłem się, że dopiero na koncercie i nie żałuję. Pokonany koncertowym brzmieniem ukochałem kapelkę. Chaos A.D. Sepultury jak usłyszałem pierwszy raz (z pożyczonej kasety) dokładnie w roku w którym album ten się ukazał, myślałem, że się rozerwę i posklejam jak ten „ludzik” z okładki, niestety od tamtego czasu nie słyszałem lepszej płyty tego zespołu. Po dziś dzień, jeżeli Sepultura to tylko Chaos A.D., ale może jeszcze nadejdzie dzień w którym łaskawszym okiem spojrzę na ich pozostałą twórczość. 
Slayer – legenda. Robiłem na pewno kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt podejść i nic. Wszyscy słuchali Slayera, a ja nie. Rozpoznawałem zespół, znałem większość płyt i nic. Zawsze na coś narzekałem, coś mi się nie podobało. Jak zablokowany irytowałem się, gdy koledzy zachwycali się nowymi płytami. Na spotkaniach „okolicznościowych” prosiłem wręcz, żeby nie przynosili Slayera. Nie lubiłem i już. Zacząłem słuchać dopiero po koncercie na Bemowie w 2010 r. Na szczęście jeszcze z Hannemanem i w pierwotnym składzie czyli z Lombardo. Teraz chyba bym sobie tego nie wybaczył. Całe metalowe życie obok Slayera, a ja polubiłem kapelkę dopiero w momencie, kiedy zespół zaczął tracić na wartości. Teraz doceniam ich całą twórczość, ale przekonywałem się latami. Nieco krótsze okresy oczekiwania u mnie miały zespoły takie jak Behemoth czy Arch Enemy.
Przez lata to się nawet przyzwyczaiłem do tej swojej (może nawet dziwnej) przypadłości, tylko koledzy czasami się dziwią, gdy mówię, że nie teraz, albo proszę o przypomnienie kapeli za kilka miesięcy. Aktualnie też mam taki zespół, który mi nie podchodzi. Na koncie mam kilka, może nawet kilkanaście razy podchodziłem. Tym razem jednak nie napiszę o jaki zespół chodzi, dodam tylko, że link podesłał mi kolega, ale za cholerę nie mogę strawić kapelki… 
W czasach, gdy muzykę nagrywało się z radia i urządzało się nasiadówki, żeby wspólnie posłuchać „Ryłkołaka” czy „Metal Hammer”. Nie mieliśmy „You Tuba”, gdzie w dowolnym momencie można komuś coś zaproponować do posłuchania. Radziliśmy sobie inaczej. A jakich opisów muzyki używaliśmy, żeby naprowadzić na zespół. Zazwyczaj zaczynaliśmy od opisu okładki. Tak właśnie poznałem Cannibal Corpse i album „Tomb of the Mutilated” bo kolega nie pamiętał nazwy zespołu (nie wspominając o tytule albumu). Uwierzcie mi bardzo szczegółowo opisał tą okładkę, na tyle  szczegółowo, że gdy zobaczyłem kasetę u innego kolesia w internacie od razu wiedziałem, że o ten zespół chodzi. Niestety ten wredny egoistyczny itp. kolega nie pożyczał kaset, tak więc długo jeszcze szukałem jej w sklepach znając jedynie nazwę zespołu, ale za każdym razem wstydziłem się opisywać okładkę, bo niestety, kasety z takimi okładkami nie leżały na wystawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz