Kasety, które od kogoś pożyczyłem i nie oddałem, jeżeli poznajecie i macie moje to proszę o kontakt ;) |
Dawno, dawno temu za czasów kaset magnetofonowych jako
najpopularniejszego nośnika muzyki z kumplami wymienialiśmy się nowościami,
starociami… po prostu tym, co kto tam miał i czego słuchał. Nie jest to nic
nadzwyczajnego. Zasada była prosta i notorycznie łamana, polegała na wymianie
kaset sztuka za sztukę.
Oczywiście z góry określaliśmy termin zwrotu, a przy nowości lub ciekawym znalezisku to nawet kolejki były. Za każdym razem rozmowa zaczynała się tekstem „słuchałeś(aś) tego?” i wymieniało się nazwy kapel, tytuły albumów czy opisywało okładki.
Oczywiście z góry określaliśmy termin zwrotu, a przy nowości lub ciekawym znalezisku to nawet kolejki były. Za każdym razem rozmowa zaczynała się tekstem „słuchałeś(aś) tego?” i wymieniało się nazwy kapel, tytuły albumów czy opisywało okładki.
Ci sprytniejsi prowadzili kartoteki, co komu
pożyczają, ja niestety nie miałem takiego zwyczaju, dlatego też gdy dzisiaj
przeglądam swoje zbiory kaset i widzę zarówno braki jak kasety, których pochodzenia
nie pamiętam, wiem tylko, że były pożyczone. Mimo tego, że nie mam magnetofonu nie
zamierzam się ich pozbyć, niech dalej zbierają kurz (jak mawia moja żona).
Przy tych wymianach często tak miałem, że to, co pożyczyłem
za cholerę mi nie podchodziło, ale to pewnie za sprawą tego, że danym momencie
łoiłem coś zupełnie innego. Tak było np. z Metallicą, nie podobała mi się i
już. Pamiętam koleżanka mi mówiła, że muszę tego posłuchać, to jest najlepsza
kapela, najpopularniejsza i w ogóle… a ja na to, że tak sobie… z Nirvaną było identycznie, za cholerę nie mogłem
się przekonać do tego zespołu. Pewnego razu kumpel z internatu pożyczył mi
„Nevermind” na weekend. Oddałem mu kasetę z ironicznym tekstem „czego Ty
słuchasz”. Minęło może dwa, trzy miesiące i ten sam kolega przypadkowo zostawił
tą kasetę w naszym pokoju w internacie, a ja nie miałem czego słuchać. Jak
włączyłem, tak chyba ze trzy miesiące naparzałem Nirvanę „Nevermind” dzień w
dzień. Po kryjomu zabierałem kasetę na weekend do domu i dalej łoiłem. Takich
sytuacji było sporo i z wieloma zespołami. Nie twierdzę, że nie potrafiłem
zakochać się w kapelce od pierwszego słuchania. Np. Slipknot. Nieco świeższa
historia, bo sprzed 12 lat. Zespół miał supportować Metallicę w Chorzowie w
2004 r. Nie znałem zespołu, kumpel namawiał mnie, żebym posłuchał, ale ja
uparłem się, że dopiero na koncercie i nie żałuję. Pokonany koncertowym
brzmieniem ukochałem kapelkę. Chaos A.D. Sepultury jak usłyszałem pierwszy raz
(z pożyczonej kasety) dokładnie w roku w którym album ten się ukazał, myślałem,
że się rozerwę i posklejam jak ten „ludzik” z okładki, niestety od tamtego
czasu nie słyszałem lepszej płyty tego zespołu. Po dziś dzień, jeżeli Sepultura
to tylko Chaos A.D., ale może jeszcze nadejdzie dzień w którym łaskawszym okiem
spojrzę na ich pozostałą twórczość.
Slayer – legenda. Robiłem na pewno
kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt podejść i nic. Wszyscy słuchali
Slayera, a ja nie. Rozpoznawałem zespół, znałem większość płyt i nic. Zawsze na
coś narzekałem, coś mi się nie podobało. Jak zablokowany irytowałem się, gdy
koledzy zachwycali się nowymi płytami. Na spotkaniach „okolicznościowych”
prosiłem wręcz, żeby nie przynosili Slayera. Nie lubiłem i już. Zacząłem
słuchać dopiero po koncercie na Bemowie w 2010 r. Na szczęście jeszcze z Hannemanem
i w pierwotnym składzie czyli z Lombardo. Teraz chyba bym sobie tego nie
wybaczył. Całe metalowe życie obok Slayera, a ja polubiłem kapelkę dopiero w
momencie, kiedy zespół zaczął tracić na wartości. Teraz doceniam ich całą
twórczość, ale przekonywałem się latami. Nieco krótsze okresy oczekiwania u
mnie miały zespoły takie jak Behemoth czy Arch Enemy.
Przez lata to się nawet przyzwyczaiłem do tej swojej (może
nawet dziwnej) przypadłości, tylko koledzy czasami się dziwią, gdy mówię, że
nie teraz, albo proszę o przypomnienie kapeli za kilka miesięcy. Aktualnie też
mam taki zespół, który mi nie podchodzi. Na koncie mam kilka, może nawet kilkanaście
razy podchodziłem. Tym razem jednak nie napiszę o jaki zespół chodzi, dodam
tylko, że link podesłał mi kolega, ale za cholerę nie mogę strawić kapelki…
W czasach, gdy muzykę nagrywało się z radia i urządzało się
nasiadówki, żeby wspólnie posłuchać „Ryłkołaka” czy „Metal Hammer”. Nie
mieliśmy „You Tuba”, gdzie w dowolnym momencie można komuś coś zaproponować do
posłuchania. Radziliśmy sobie inaczej. A jakich opisów muzyki używaliśmy, żeby
naprowadzić na zespół. Zazwyczaj zaczynaliśmy od opisu okładki. Tak właśnie
poznałem Cannibal Corpse i album „Tomb of the Mutilated” bo kolega nie pamiętał
nazwy zespołu (nie wspominając o tytule albumu). Uwierzcie mi bardzo
szczegółowo opisał tą okładkę, na tyle szczegółowo, że gdy zobaczyłem kasetę u innego
kolesia w internacie od razu wiedziałem, że o ten zespół chodzi. Niestety ten
wredny egoistyczny itp. kolega nie pożyczał kaset, tak więc długo jeszcze
szukałem jej w sklepach znając jedynie nazwę zespołu, ale za każdym razem
wstydziłem się opisywać okładkę, bo niestety, kasety z takimi okładkami nie
leżały na wystawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz