Plecy bolą… w głowie huczy… ale gęba się cieszy… takie były
moje pierwsze odczucia po powrocie z koncertów Jinjer i Arch Enemy w Progresji,
26 września 2017 r. Jadąc na Arch Enemy… niemniej byłem ciekaw koncertu Jinjer
i od nich zacznę. Przyznaję się, że zespół ten w odsłonie koncertowej bardzo mi
zaimponował.
Przed spotkaniem na żywo, miałem do czynienia z pierwszym ich
albumem z 2014 r. „Cloud Faktory” oraz EPkami „Objects In Mirror Are Closer
Then They Appear” – 2009 i „Inhale, Do Not Breathe” – 2012. Niestety ostatniego
albumu „King of Everything” nie dane było mi słuchać, poza utworami
zamieszczonymi na YT.
W Progresji zaczęło się natychmiast, właściwie odkąd Tatiana
Shmailyuk (wokalistka) pojawiła się na scenie od razu porwała publiczność. W
połowie „Who's Gonna Be the One” już było wiadomo, że koncert jest jej, a
polska publiczność pójdzie za nią do „piekła”. Trochę byłem tym zaskoczony, że
tak łatwo jej to poszło… z każdym kawałkiem napięcie wzrastało a Jinjer
odpowiadał nam sporą dawką energetycznej muzyki. Nawet tak refleksyjny utwór
(ballada) jak „Pisces” został świetnie przyjęty. W moim odczuciu Jinjer sprawnie
się rozwija i z pewnością należy do czołówki sceny ukraińskiej… a na pewno wchodzi na poziom światowy. W Progresji widziałem zespół drapieżny, momentami agresywny a chwilami
bardzo delikatny. Wszystko to w dużej mierze zasługa Tatiany, mimo, że zespół
starał się jej dotrzymywać kroku, to i tak stanowił tło. Zdecydowanie jest to
jeden z tych zespołów, w których wokal napędza całość a muzycy mają wykonać
swoją robotę. Po koncercie stwierdzam, że lepiej się ich słucha na żywo niżeli
z mechanicznych nośników. Jinjer w domowym odsłuchu w ogóle mnie nie porywał, a
na koncercie i owszem. W pewnym momencie nabrałem obaw, że przejmie kontrolę i
przysłoni koncert Arch Enemy. Czy tak się stało?
Jinjer setlista:
- Who's Gonna Be the One
- Words of Wisdom
- Sit Stay Roll Over
- I Speak Astronomy
- Just Another
- Pisces
- Captain Clock
- No Hoard of Value
- Bad Water
Alissa jak lwica szybko wybiła mi z głowy myśli o zdradzie z
Jinjer. Wystarczyło, że wyszła na scenę, mruknęła „The World Is Yours” i od razu
wiedziałem kto tutaj rządzi :) Nie oceniam koncertu Jinjer jako gorszy,
uważam, że doskonale zrobił to, do czego został powołany. Porównywać z Arch
Enemy moglibyśmy wówczas gdyby Jinjer zagrał pełny set…, chociaż osobiście nie
przepadam za porównaniami.
Set Arch Enemy był trochę przewidywalny, a raczej
niejednokrotnie spoilerowany na naszym kochanym FB, niechcący trafiłem na listę
utworów z trasy promującej „Will To Power”, dlatego wiedziałem czego się
spodziewać. Niemniej jednak samo wejście było potężną dawką energii, które o mało
nie rozsadziło Progresji. „Ravenous” już tylko przypieczętował fakt, że mamy do
czynienia z zespołem Arch Enemy, bez względu na to, kto trzyma mikrofon. Od początku
towarzyszyło mi wrażenie, które pojawiło się, gdy po raz pierwszy usłyszałem
„The World Is Yours”, mianowicie zespołowość… a w przypadku koncertu wkład oraz
pracę na jego odbiór i przebieg. Symbioza między Alissą a resztą zespołu powodowała,
że płynąca z niej energia przenikała przez pryzmat zespołu, potęgowała się do niewyobrażalnego
poziomu i eksplodowała w publiczności. Utwór po utworze coraz bardziej odpływałem…
połykałem kawałek po kawałku jak jakiś pelikan… nawet „The Eagle Flies Alone”
przełknąłem jako smakołyk. Alissa ma w sobie coś takiego, że słuchając jej na
żywo ma się wrażenie jakby wszystkie utwory, które wykonuje były napisane
specjalnie dla niej. Nie chcę ujmować niczego Angeli, ale nawet jej kawałki
wybrzmiewały rewelacyjnie i nie czuło się jej braku (a tego się obawiałem). „No
Gods, No Masters”, „We Will Rise” czy kultowy „Nemesis” brzmiało świeżo i w
niczym nie odbiegało od oryginału. Nie sądziłem, że Alissa w koncertowej
odsłonie tak świetnie zastąpi swoich poprzedników, natomiast utwory, z „War
Eternal” i „Will To Power” w ogóle nie odstępowały od wcześniejszej twórczości.
Szczególną uwagę zwróciłem na „The Race”, kompozycja, którą pominąłem pisząc
recenzję… na żywo ten utwór jest rewelacyjny. Taka petarda, że przez chwilę szukałem w
głowie, z której jest płyty, bo w pierwszej chwili wydawało mi się, że znam go
od dawna. Po koncercie dołączył do grona moich ulubieńców.
Arch Enemy to potężna machina koncertowa, którą napędza
sceniczne zwierzę – Alissa! i wbrew moim obawom, wbrew złośliwościom, które
zaczęły się pojawiać po ukazaniu „Will To Power” uważam, że ten zespół jest w nieprzerwanie świetnej kondycji, ma dużo do powiedzenia i jeszcze nie raz namiesza na rynku
muzycznym.
Jedynym, ale to niewielkim mankamentem wydawało się być nagłośnienie…
jakby momentami było źle zestrojone, a szczególnie wokal Alissy, momentami
zanikał, co najbardziej było odczuwalne przy utworze „Dead Bury Their Dead” do
tego stopnia, że miałem problem z wyłapaniem utworu i określeniem jego tytułu.
Stałem mniej więcej na środku sali, więc raczej miałem optymalny odsłuch i nie
jest to tylko moje spostrzeżenie… a zresztą przy Jinjer wszystko działało
idealnie.
Sądząc po poście na FB Arch Enemy, w którym zespół dziękuje
polskiej publiczności im też się podobało. Ja również nie żałuję ani chwili
spędzonej w tego dnia w Progresji, a na następny koncert piszę na „meet and
greet”. Do zobaczenia!
Arch Enemy setlista:
- Thunderstruck (AC/DC z offu)
- Set Flame to the Night
- The World Is Yours
- Ravenous
- Stolen Life
- War Eternal
- My Apocalypse
- Blood in the Water
- You Will Know My Name
- The Race
- The Eagle Flies Alone
- As the Pages Burn
- Burning Angel
- No Gods, No Masters
- Dead Bury Their Dead
- We Will Rise
- Avalanche
- Snow Bound
- Nemesis
- Fields of Desolation
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz