Tak mi się dzisiaj przypomniało jak to kiedyś, kiedyś mniej
więcej w roku, w którym Michael Jackson na swoim koncercie w Polsce zebrał 120 000
widzów a Wisława Szymborska otrzymała literacką Nagrodę Nobla ja stanąłem obok
takich sław jak Ted Neeley, Robert Powell, czy ładnych parę lat po mnie Jim
Caviezel. Otrzymałem poważną propozycję; angaż aktorski w spektaklu
profilaktycznym. Wówczas dane mi było być Jezusem, tzn. wcielić się i zagrać jego
postać.
Historia ta zaczęła się od tego, gdy pewien Ksiądz poszukiwał muzyki do
tejże inscenizacji, którą przygotowywał z okazji jakiegoś święta czy dnia – nie
pamiętam.
Pewnego, wydawałoby się zwykłego dnia stałem sobie na
przerwie z kolegami. Nagle z pokoju nauczycielskiego wyszedł Ksiądz i mnie
zawołał – mało tego… po imieniu. Spuściłem głowę, zaczerwieniłem się,
rozejrzałem na boki sprawdzając, kto jeszcze to widzi, podszedłem do Pana Księdza
i grzecznie zapytałem:
- O co chodzi!? - Ubrany byłem w ramoneskę, czułem jak płynę…
pot zalewa mi czoło i plecy szukając ujścia różnymi drogami. Cała szkoła
patrzy… jeszcze chwilę a spłonę jak Babilon. Podszedłem bliżej i powtórzyłem
pytanie, a ksiądz na to jak gdyby nigdy nic:
- Ty słuchasz metalu
prawda? – Nie podnosząc wzroku kiwnąłem głową.
- A masz jakieś
kasety? – Głupie pytanie… – pomyślałem i ponownie kiwnąłem głową… poczym jeszcze
raz poprosiłem, żeby mi wyjaśnił, o co mu chodzi. Powiedział mi, że potrzebuje agresywnej
muzyki do przedstawienia, w której tekście będzie padało słowo „Szatan”,
ewentualnie „Sejtan”.
He he… lepiej nie mógł trafić – pomyślałem i zapytałem:
- Czy Kata Ksiądz zna? Mają utwór „666”, w którym dość
często pada wspomniane słowo… Ku mojemu zdziwieniu Ksiądz stwierdził, że nie i bez
zastanowienia poprosił mnie, żebym mu pożyczył kasetę z tą „piosenką”. Upewniłem
się czy mi odda i obiecałem przynieść następnego dnia. Tak też się stało…
wywiązałem się z obietnicy, ale księdzu było mało, bo podczas tego
spotkania zaproponował mi rolę w jego widowisku – poczułem się jak ryba, która
połknęła przynętę i dała się złapać, ale żeby nie było tak łatwo to trochę pokokietowałem i się zgodziłem. W sumie tego typu akcje nie były mi obce (w sensie teatralnym).
Scenariusz tego zacnego dzieła wyglądał mniej więcej tak:
Utwór Kata „666” był ilustracją do ataku
szatana (kumpla ubranego w moje czarne
„gumki” – takie spodnie gdyby ktoś nie wiedział ;) ), który ganiał z pustą butelką
po piwie jak opętany (pewnie szatan tak ma) i kusił „biedną duszyczkę” (koleżankę
z równoległej klasy –ubraną normalnie) co chwilę podsuwając jej „alkohol”. No i
ktoś z tym szatanem musiał się porządnie rozprawić. Tym kimś byłem ja! Tzn. Jezus,
którego dane było mi zagrać! Jako, że miałem długie włosy, mogłem zrobić niezłe
wejście, które odbywało się na tle utworu „Conquest of Paradise Theme”
Vangelisa z filmu „1492: Wyprawa do raju”. Ale mu wtedy dałem popalić temu szatanowi!
Przebrany byłem w takie kolorowe szaty, co Ksiądz nosi w Kościele i w sposób
pantomimiczny (w stylu Lorda Vadera) pogoniłem cwaniaka tak, że tą pustą
butelkę zgubił. Po efektownym zwycięstwie, przytuliłem „biedną duszyczkę” i
zebrałem (zebraliśmy) owacje. Szatan na brawa też wrócił.
Całość… mimo, że miała być „poważną akcją profilaktyczną”,
wspominam bardzo komicznie… a od tamtej pory gdy słyszę „666” Kata lub „Conquest
of Paradise Theme” Vangelisa to przed oczami staje mi przedstawienie grane w sali
gimnastycznej, przed całą szkołą, którego tytułu nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz