Na wstępie chciałbym podkreślić, że to nie jest recenzja, a
jedynie moje wrażenia i refleksje… Pisząc o tej płycie obiecałem sobie, że nie
nawiążę do poprzedniej lub innej działalności członków zespołu Straight Hate.
Strasznie nie lubię porównywania, a ten krążek na to nie zasługuje. Domyślam
się, że zespół zalewany jest pytaniami, na temat inspiracji, góry zakładając,
że wpływ ma dotychczasowy dorobek muzyków.
"Every Scum Is A Straight Arrow" zaskakuje
umiejętnym poszukiwaniem. Rzadko zdarza
się, że zespół wydając pierwszy album precyzuje swój styl. Zawsze pojawia się
jakiś brud lub eksperyment. W tym przypadku nie ma eksperymentu, jest jedynie
„brud”, ale w tym pozytywnym tego słowa
znaczeniu, ja czytam to jako ogromną
zaletę zespołu i wydanego materiału. Twierdzę tak dlatego, że w ostatnim czasie
pojawiła się w muzyce metalowej moda a wręcz tendencja zmierzająca w stronę czystości
sterylności, piękna i rytmiki. To spowodowało, że z metalowych kapel powstały
plastikowe grupki grające na szkoleniach dla akwizytorów, albo festynach z
okazji dni miejscowości. Mało tego, ten trop spowodował, że i wydawcy zaczęli wymagać
perfekcyjnego grania z „ładnymi solówkami”, a najlepiej, żeby członkowie
zespołów byli po szkołach muzycznych. Tym
bardziej staje się to przykre im więcej klasycznych kapel się reaktywuje aby
nagrać nową płytę, bo to właśnie oni dają ten zły przykład odcinając się od
swoich brudnych korzeni. Zabieg powoduje, że dane wydawnictwo staje się tylko
kwiatkiem w ładnym wazonie, który jak wiadomo… długo nie pożyje. Na szczęście
nie wszyscy wydawcy latają za „gwiazdkami”…
Straight Hate wyraźnie zarysował nam krąg swoich poszukiwań
łącząc gatunki sposób wręcz niemożliwy. Ciężko jest łączyć style czy gatunki w
sposób żeby nie było widać spoiny. W ich muzyce słyszę black metal i punk
świetnie połączone wokalem, albo death metal płynnie przeistaczający się w
grindcore. Mimo różnych odłamów całość jest spójna brzmieniowo i tworzy styl. Na
uwagę zasługuje wokal, który łączy blackmetalowy skrzek z growlem w dialog sugerując,
że mamy dwóch wokalistów, kłócących się ze sobą o pozycję w zespole. Cała płyta
to układanka, która łączy ze sobą brudny death metal z czystym, wręcz sterylnym
grindcorem, a podszyte jest elastycznym punkiem. Wokal jest jak ćwiek, który,
powoduje, że cały materiał mocno trzyma się kupy. Inteligentnie ułożone utwory
czynią tą układankę zwięzłą całością, która zostaje w głowie i ciężko się od
niej uwolnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz