Po kilku spokojniejszych, psychodelicznych płytach, które
przesłuchałem pod kontem recenzji przyszedł czas na coś dynamiczniejszego…
Dormant Dissident to formacja identyfikująca się z Gubinem i Zieloną Górą,
poruszająca się w kręgu szeroko pojętej muzyki heavy metalowej. Zespół powstał
w 2011 roku. Po wydanym demo w 2013 r., zatytułowanym „DDemo” przyszedł czas na
debiutancki pełny krążek, który ukazał się w roku 2016. Pierwsze długogrające
wydawnictwo nosi tytuł „Knightmares”.
Na początku trochę się zaniepokoiłem – nie podeszło mi, coś
mnie drażniło – przez chwilę myślałem, że odmówię napisania tej recenzji… ale
znając siebie czułem, że skoro mi nie podchodzi, to może oznaczać, że w tej muzyce
jest coś świeżego, coś czego jeszcze nie słyszałem. Odstawiłem wydawnictwo na
półkę pod hasłem dajmy sobie trochę czasu. Romansowałem tak z tą płytą
włączając od czasu do czasu na dwa, trzy przesłuchania i z powrotem odkładałem.
Trwaliśmy w tym niestabilnym związku przez kilka tygodni. Po jakimś czasie
zacząłem sobie uświadamiać, że przeczucia mnie nie myliły i mam do czynienia z
muzyką wybiegającą daleko ponad stereotypowe ramy… zresztą podobnie miewałem
nawet z wielkimi zespołami – m.in. z Nirvaną.
Na „Knightmares” znalazłem nie tylko to, co w heavy metalu być powinno, ale coś
więcej… Album zawiera dziesięć a właściwie dziewięć utworów (dziesiątka to bonus,
czyli utwór „Dormant Dissident” w wersji „orchestral”). Wszystkie utrzymane w
tempie charakterystycznym dla gatunku. Szybko można się zorientować, które
zespoły z czołówki były/są inspiracją. Dormant Dissident jeszcze wyraźnie szuka
swojego „muzycznego ja” i jest na bardzo dobrej drodze… ich twórczość to
kompilacja, a raczej umiejętna pochodna tego, co spowodowało, że Heavy Metal
stał się dla Nich nadrzędnym gatunkiem. Nie da się też ukryć, że mało jest
zespołów na rodzimej scenie, które tak zgrabnie jak Dormant Dissident
wykorzystują inspiracje we własnej twórczości. Brzmienie oscyluje wokół
brytyjskich przedstawicieli gatunku z przełomu lat 80/90.
Ogólnie…? jest rytmicznie, drapieżnie i melodyjnie z
przyjemnymi dla ucha solówkami. Szczegółowo…? Moją uwagę przykuł na pewno utwór
„S.M.D.” pewnie za naleciałości thrashowe, podobnie zresztą „Curse Of The
Mirrors” ale nie są to jedyne kompozycje godne uwagi. Z pewnością wyróżnia się
i zapada w pamięć niezwykle rozbudowany „Dormant Dissident”, który ze względu (nie
tylko na tytuł) staje się sztandarowym utworem zespołu. W tym kawałku słyszymy
wszystko to, co w heavy metalu najpiękniejsze - 7 i pół minuty porządnego
grania na miarę światową… brzmienie, wokal, linia melodyczna i może klasyczna,
ale świetnie wkomponowująca się solówka powodują, że mam ciary na plecach –
myślę, że za parę lat koncerty Dormant Dissident nie obędą się bez tego utworu.
„Son Of The Lightning” i „Hangman’s Dance” to dwa dynamiczne, energetyczne kawałki,
idealne na koncertowe przywitanie i prezentację, z jakim zespołem mamy do
czynienia.
„Wretched Efforts” i „The King Will Come” to z kolei
klimatyczne a zarazem skrajnie różne utwory. „Wretched Efforts” – ballada…? w
każdym razie utwór, który pozwala złapać oddech po dwóch poprzednikach, natomiast
„The King Will Come” w sposób mocny i konsekwentny zamyka płytę.
W moim odczuciu charakter zespołu definiują dwa utwory,
które zostawiłem sobie na koniec „Queen Of The Night” i „I’m Alive” dostrzegam
w nich wspomnianą świeżość, zryw i styl, który charakteryzuje twórczość Dormant
Dissident. To one przywołały wspomnienia i to, co dawno, dawno temu urzekło
mnie w muzyce metalowej. To przy nich budzi się we mnie dzieciak, skaczący po
łóżku z niewidzialną gitarą przy dźwiękach ulubionego albumu i wykonawcy. Obie
te kompozycje wywołują gęsią skórkę i ciarki. To właśnie one mnie prowokująco
drażniły na początku jakby wiedziały, że prędzej czy później im się poddam… – i
nie myliły się.
Całość? To z pewnością ludzie, którzy na płaszczyźnie
muzycznej wzajemnie się rozumieją i dogadują… nie ma wyścigu, przepychanki, który
instrument ważniejszy, nie ma niepotrzebnych popisów. To właśnie energia
krążąca wśród członków zespołu powoduje, że każdy riff, każda nutka są
dopieszczone, poukładane na właściwym miejscu i utrzymane w dobrym smaku. Po
prostu Majstersztyk!
Ocena: 5/5
Lista utworów:
- Son Of The Lightning
- S.M.D.
- Curse Of The Mirrors
- Dormant Dissident
- Hangman’s Dance
- Queen Of The Night
- I’m Alive
- Wretched Efforts
- The King Will Come
- Dormant Dissident (Orchestral Version)
Skład zespołu:
- Artur Kuliński – wokal,
- Rafał Romański – gitara basowa,
- Igor Cybail – gitara prowadząca,
- Kamil Pleśnierowicz – gitara rytmiczna,
- Jakub Czubaty – perkusja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz