„Hardwired” tak nazywa się utwór, który Metallica
opublikowała kilka dni temu… no cóż materiał ten niestety nie powalił mnie na
kolana. Pomimo, że twórczość tego zespołu towarzyszy mi bardzo długo (blisko 30
lat) to najnowszy kawałek w moim odczuciu jest słaby. Jak wiemy Metallica od
momentu wydania „Death Magnetic” skupiła się na lansowaniu i robieniu kasy na
czym się da… filmy, garnitury, wznowienia płyt, występy na boiskach itp.. Podobno
cały czas zespół powracał do pracy nad nową płytą, ale efektów nie było widać
aż do 18 sierpnia 2016 r.. Po ośmiu latach mamy… zespół wędrujący w stronę
emerytury.
Zastanawiając się głębiej nad czasem pomiędzy ostatnimi
wydawnictwami wydaje mi się, że Metallica celowo poszła w tak długi okres
oczekiwania na kolejną płytę, żeby wygłodzić fanów. Bo jak wiemy głodny fan zje
wszystko co mu dadzą… i sadząc po facebookowych ekscytacjach fanów i portali
muzycznych zabieg sprawdził się, ale czy ten „news” jest arcydziełem? – nie
wiem. W moim przypadku czas oczekiwania zadziałał na niekorzyść zespołu.
Metallica zajęła się fajerwerkami, gadżetami i lansowaniem, a ja zająłem się
innymi zespołami, zarówno tymi starszymi, jak i tymi nowszymi. Chociażby pozostała
trójka (z „Wielkiej Czwórki”) o stokroć lepiej wykorzystała ten czas, albo
ex-basista Metallicy, Jason Newsted, świetnie się wstrzelił w niebyt byłego
bandu. Nie ukrywam, że od czasu do czasu zerkałem w stronę Metallicy, ale z
każdym dniem, tygodniem, miesiącem i rokiem umacniałem się w przekonaniu, że to
miejsce mistrzów gatunku powoli się zwalnia. Nie ukrywałem, również obawy, że
Metallica ogłosi koniec. Na szczęście tak się nie stało. Czekając tak sobie
nieraz myślałem, wyobrażałem że jeden z moich ulubionych zespołów, kolejną, „nową”
płytą odświeży gatunek, ukaże nowe horyzonty thrash metalu, ale po tym co dostałem
jestem trochę zawiedziony... no bo gdyby tak chcieć przeanalizować utwór „Hardwired”
to nie usłyszymy niczego nowego. Ten utwór jest po prostu próbą przywrócenia
brzmienia takiego, które znamy z „Death Magnetic”. „Hardwired” momentami przypomina
mi jedynie „The Day That Never Comes”. Nie rozumiem tych odniesień i porównań
do pierwszych albumów… przecież ten utwór nie ma nic wspólnego z początkami
Metallicy (oprócz składu i to w 3/4). Boję się, że cała nowa płyta będzie
brzmieniowo zbliżona do poprzedniczki, a to z kolei będzie powtórka z rozrywki,
tak jak w przypadku „Load” i „Reload”, tylko, że w tych ostatnich przypadku nie
trzeba było czekać aż 8 lat (nie wspominając projektu Lulu z Lou Reedem z 2011
r.).
Kiedyś, ktoś przed koncertem Iron Maiden (w 2011 r.)
powiedział młodszemu od siebie koledze, który krytykował „The Final Frontier”…
daj sobie troszeczkę czasu na osłuchanie, a zobaczysz, że to dobry album… może
coś w tym jest… sam nawet kiedyś pisałem, że „Muzyka potrzebuje czasu”.
Niemniej jednak nadal jestem pełen optymizmu i wiary, że „Hardwired...To
Self-Destruct” będzie dobrym albumem, na miarę „mistrzów” bo przecież rzadko
kto, wykłada najlepsze karty na początku gry…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz